III. Przyznać się do choroby duszy

Na naszych spotkaniach próbujemy poznawać siebie w świetle Bożego słowa, aby nauczyć się patrzeć na siebie Jego oczyma i odkrywać swoją wartość. Poprzez to słowo Bóg sam uczy nas poznawać siebie i kształtuje w nas prawdziwy obraz. Uczy nas po prostu – kochać siebie Jego miłością. Pamiętajmy bowiem, że my nie rodzimy się ze świadomością własnej wartości. Odkrywamy ją z biegiem lat. Jeżeli na swej drodze spotkaliśmy osoby znaczące dla nas, które nas raniły, jeżeli dotykały nas skutki naszych grzechów, będziemy wtedy nosić w sobie brak poczucia własnej wartości.

            Ciężko żyje się z taką zaniżoną oceną samego siebie, jednak Bóg tego nie chce. W Jego oczach, w świetle Jego prawdy, która jest ostateczna, takie krzywdzące widzenie siebie samego jest nieprawdziwe. Bóg inaczej nas widzi. Dlatego Bóg posyła nam Swoje słowo, abyśmy przez jego medytację oczyścili nasze złe wyobrażenia o Bogu i o sobie samym. Musimy zgodzić się na to, aby słowo Boże zakwestionowało nagromadzone w życiu iluzje. Zburzyło nasze nieprawdziwe myślenie o sobie.

            Aby zdecydować się wrócić do siebie, czyli prawdziwego życia w nas, trzeba zrezygnować z idealnego wyobrażenia o sobie w postaci ucieczek w przyszłość, w marzenia, w wyimaginowany świat. Musimy wyjść z ciemnego tunelu iluzji, która kazała nam wierzyć, że swoją wartość i uznanie zbudujemy własnymi rękami. Jak syn marnotrawny musimy opuścić krainę iluzji, w której okłamujemy siebie samych sądząc, że tyle jesteśmy warci, ile posiadamy, ile mamy zdolności, na ile inni dobrze o nas mówią. Te właśnie te iluzje czynią nas nieszczęśliwymi, stają się źródłem cierpienia i grzechu.  Przestajemy być dziećmi Ojca, który kocha nas „za darmo”. Gubimy tę świadomość. A stajemy się dziećmi tego świata, który kocha nas jedynie „za coś”. Oddalając się od Ojca, od Jego wyobrażeń o nas, gubimy w sobie poczucie własnej godności, a przesiąkamy mentalnością świata, który wmawia nam, że na miłość trzeba zasłużyć. Szukamy miłości w opinii innych, w inteligencji, w urodzie, w pieniądzach, w przygodach. To może prowadzić do agresji wobec samych siebie, do pogardzania sobą, gdy nam się nie powiedzie.

            Ale wtedy pojawia się też szansa, że w chwili, gdy jak syn marnotrawny wszystko stracimy, zaczniemy wracać do wszczepionego w chwili urodzenia obrazu Ojca, który kocha bezwarunkowo i dlatego przy Nim możemy odnaleźć swoją rzeczywistą wartość.

            Jezus przez historię młodszego syna pomaga nam zrozumieć, że droga do poznania siebie prowadzi od wyzwolenia się z iluzji, od ucieczki z domu Ojca, do powrotu do Jego domu, w którym czeka na nas Jego bezwarunkowa miłość. Historia powrotu młodszego syna pokazuje wyraźnie, że ten powrót jest trudnym procesem. Syn marnotrawny dojrzewa się do niego powoli. Bo z jednej strony uznaje swoją bezradność i „głód ojca”, z drugiej strony chce sam sobie poradzić. W tym zachowaniu jest ukryta pewna forma pychy. Ta sytuacja oznacza, że syn marnotrawny nie potrafi zaakceptować siebie do końca. Jest w nim agresja wobec siebie samego. Nie pozwala sobie, po tym co zrobił, czuć się nadal synem. Nie potrafi sobie przebaczyć. Już rozpoczął drogę powrotną do ojca, ale razem z nim wróciło zaniżone poczucie własnej wartości. Wyobraża sobie, że ojciec będzie go sądzić. Takie wyobrażenie nie pozwala mu zobaczyć siebie jako syna. Taki obraz ojca sprawia, że widzi siebie co najwyżej jako najemnika, który musi na wszystko zapracować. Nie potrafi przyjąć siebie takim, jakim jest, ponieważ jeszcze nie odkrył „twarzy” Boga. Jeszcze nie zobaczył w niej miłości.

            Przypomina to ważną prawdę o naszym życiu duchowym! Ilekroć usiłujemy odnaleźć naszą godność w korzystnych rachunkach wynikających z naszego poprawnego życia, będziemy ciągle w naszych oczach najemnikami, którzy nie są godnymi nazywać się synami Boga. Tymczasem być godnym nie oznacza mieć nieskazitelną kartotekę, lecz powierzyć się Temu, kto nas kocha od założenia świata. Muszę sobie często powtarzać: Moja samoakceptacja nie jest oparta na moich zasługach, ale na tym, że Bóg mnie akceptuje. Ta akceptacja przez Boga powoduje, że samoakceptacja staje się możliwa.

            Dochodzimy teraz do momentu kulminacyjnego naszych rozważań. Podczas tej drogi powrotnej do ojca toczy się walka w sercu syna o zaufanie do ojca. Ważne jest, żeby to słabe jeszcze zaufanie do ojca nie zostało zduszone przez doświadczenie psychicznego i moralnego zranienia grzechem drugiego człowieka, lub własnym grzechem. Grzech potrafi tak bardzo zranić, że człowiek staje się zdolny do uśmiercenia w sobie zaufania wobec Boga. W takim znaczeniu trzeba powiedzieć, że istnieje tylko jeden grzech, który uniemożliwia powrót do Boga i zamyka go w wstydzie i bólu. Tym grzechem jest brak zaufania Bogu. Jego nieskończonemu miłosierdziu. Wtedy pozbawiamy się bliskości Boga.

            Dlatego teraz poczujmy się jak ten syn z przypowieści w ramionach ojca. Nasyćmy się na modlitwie obrazem dziecka w ramionach ojca. Bardzo tego potrzebujemy. Bo żyjemy w świecie dziecka, które nie wie, co to znaczy mieć kochającego ojca. Dajmy więc sobie na zakończenie dużo czasu na wyobrażenie obrazu wzruszonego ojca, tulącego odzyskane dziecko. Pozwólmy poczuć się objęci przez Jego czułe ramiona. Niech obejmuje dziecko, którym jesteśmy. Poczujmy ciepło ojcowskiego łona i ramion, które nas tulą. Pozwólmy temu ojcowskiemu ciepłu przeniknąć do nas i przekonać nas, że od samego początku byliśmy oczekiwanymi, upragnionymi i kochanymi córeczkami i synkami. A teraz, gdy doświadczysz miłości ojca, który przyjmuje cię takim, jakim jesteś, poczuj się zdolnym do zaakceptowania samego siebie.