V. Maryja pociąga nas ku adoracji

Spotykamy się w ramach Szkoły Miłosierdzia od kilkunastu lat, oczekując uzdrowienia. Ale

wiemy, że możemy dostąpić uzdrowienia jedynie wtedy, jeżeli pozwolimy Jezusowi, aby nas stopniowo rozwijał i przemieniał. Bez względu na etap życia, na jakim jesteśmy, Maryja zaprasza nas wszystkich do bycia z Jezusem naprawdę blisko, aby dotknęło nas Jego uzdrowienie. W jaki sposób Maryja zachęca nas tego? W Ewangelii według św. Łukasza czytamy, że Maryja rozmyślała nad cudem Narodzenia Jezusa: „Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu (Łk2,19)”. W dalszym fragmencie przedstawiona jest jako rozeznająca i wrażliwa na to wszystko co dotyczyło Jej Syna: „Potem poszedł z nimi i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swoim sercu (Łk.2,51)”. Ona każdego dnia, dzień po dniu, oczyma wiary wpatrywała się, czyli adorowała małego, a potem dorastającego Jezusa i medytowała nad Jego słowami i czynami.    

            Jak my dzisiaj, dwa tysiące lat od tamtych wydarzeń możemy pójść drogą Maryi? I my dzisiaj możemy wpatrywać się w Jezusa i medytować nad Jego słowami, jeżeli tylko przyklękniemy w ciszy przed Najświętszym Sakramentem i zaczniemy się w tę ciszę wsłuchiwać. Chodzi o jak najczęstsze i regularne odwiedzanie Najświętszego Sakramentu. Kto pozwolił się tak zaprosić Jezusowi wie, że adoracja jest jak oddział ratunkowy, jak szpital. Więc im bardziej odczuwamy nasze dolegliwości, tym szybciej winniśmy zgłosić się do tego Jezusowego pogotowia. Ci, którzy rozsmakowali się w adoracji wiedzą, że obecność Jezusa w Eucharystii ma szczególny wymiar uzdrawiający. Na adoracji Jezus leczy nie tylko ducha ale i nasze ciała. Czasami, pod wpływem Ducha, będziemy „wylewali” przed Nim swoje serce, swoje żale, lęki i radości. Innym razem nie będziemy mieli nic do powiedzenia, po prostu będziemy chcieli z Nim przebywać. Ale przebywanie w obecności Uzdrowiciela przynosi uzdrowienie. Ci, którzy dali się porwać adoracji mogą zaświadczyć, że kiedy czasami przed adoracją mogli czuć się wykończeni i coś im dolegało, po spędzeniu dwudziestu lub dłużej minutach sam na sam z Jezusem, czuli przypływ duchowej energii i lepszego fizycznego samopoczucia. Regularne przebywanie w obecności Jezusa w Eucharystii doprowadzi z czasem do tego, czego szukaliśmy całe życie: poczujemy wreszcie, iż spoczywamy w objęciach Umiłowanego.

            Samo doświadczenie, kiedy Ukochany akceptuje nas takimi, jacy jesteśmy, ze wszystkimi naszymi zaletami, radościami i smutkami, naszymi skrywanymi tęsknotami, naszymi rozczarowaniami i aspiracjami – jest najgłębszym procesem uzdrowienia. Później odkrywamy, że nasze poszukiwania Ukochanego było naprawdę tylko odpowiedzią na Jego wcześniejsze pełne miłości wezwanie do powrotu w Jego objęcia. Pamiętajmy o słowach: „My miłujemy (Boga), ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował (1J4,19)”. Co więcej, Bóg zachęca nas, żebyśmy poznali Go lepiej, żebyśmy odkryli, że jest On Bogiem współczującym, kochającym i wszechwiedzącym, który przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Oczywiście, pamiętamy, że nie oznacza to, że możemy Boga lekceważyć i Mu się przeciwstawiać, lub nie szanować Jego praw, bo wtedy poniesiemy konsekwencje naszych uczynków i złych wyborów. Bowiem Bóg jest nie tylko miłosierny, ale jest też i sprawiedliwy.

            W uzdrowieniu chodzi o uwolnienie się od naszego starego, zranionego i często samooszukującego się „ja”, którym rządzą różne przymusy. Każdego z nas niewolą inne przymusy. Dla jednego może to być lęk, dla innego pragnienie władzy, lub pieniądza, seks, rozrywka, lub ciągłe powracanie do dawnych zranień. Aby odnaleźć swoją tożsamość dziecka Bożego nie wystarczy jednorazowy wgląd w prawdę o sobie. Odzyskiwanie prawdziwego „ja” wymaga całkowitej przemiany. Dokonuje się ona na drodze długotrwałego i często powolnego procesu wchodzenia coraz bardziej w prawdę. Kontemplacja Najświętszego Sakramentu pozwoli nam poczuć, że Jezus nas karmi i jest centrum naszego życia. Kiedy w ciszy dystansujemy się od wiecznego zabiegania i skupiamy na wewnętrznej wędrówce, odkrywamy, jak wiele spraw w naszym życiu trzeba uporządkować. Kogo lub czego dotyczą nasze nieuporządkowane przywiązania i pragnienia, które stoją na drodze do Boga i ludzi wokół nas.

            Kiedy skupiamy wzrok na Ukochanym, stopniowo otrzymujemy odpowiedzi na najbardziej skrywane pytania. Budując swoją nową tożsamość pytamy: „Jezu, kim naprawdę jestem?” Jednak kiedy odpowiadamy na to pytanie, podając imię i zawód i to jak określają nas inni, choć po części jest to prawdziwe, to jednak niewiele ma wspólnego z naszym prawdziwym „ja”. Pytanie to należy przeformułować i zapytać: „Jezu, kim jestem dla Ciebie?” Dzięki temu podstawą naszej tożsamości stanie się Boża perspektywa. A Jego odpowiedzi będą nas upajać codziennymi odkryciami, jak cudownie nas Bóg stworzył, ponieważ jesteśmy odbiciem Jego piękna. Zaskoczy nas też nowa świadomość, ile dobrego doświadczyliśmy od Niego w różnych momentach naszego życiu.

            Kiedy zadajemy Bogu powyższe pytania może się zdarzyć, że to my będziemy odpowiadać na nasze pytania, zamiast pozwolić Mu, aby to On sam przedstawił nam Swój obraz nas samych. Ale zachowajmy spokój. Jeżeli będziemy nadal trwać cierpliwie na modlitwie, natchnienia i wskazówki Boga niezawodnie przyjdą. Wiadomo, że Bóg zawsze odpowiada na nasze modlitwy.